Wygłaszałem kiedyś prelekcję na ogólnokrajowym zjeździe pewnej ważnej firmy. Było to duże zgromadzenie liderów niebywale twórczego przedsięwzięcia ekonomicznego, które uczyniło tę gałąź przemysłu jednym z głównych elementów życia gospodarczego Ameryki.
Byłem nieco zdziwiony, gdy podczas lunchu, w trakcie rozmowy, która koncentrowała się wokół podatków, rosnących kosztów i problemów ekonomicznych, jeden z liderów owej firmy zwrócił się do mnie i zapytał:
– Czy wierzy pan, że wiara może uzdrawiać?
– Jest wiele dobrze udokumentowanych, potwierdzonych przypadków uzdrowienia przez wiarę – powiedziałem. – Oczywiście nie uważam, że powinniśmy opierać się na samej tylko wierze w leczeniu fizycznych dolegliwości. Wierzę w połączone działanie Boga i lekarza. Taki punkt widzenia pozwala wykorzystać zarówno nauki medyczne, jak i naukowo pojętą wiarę, a jedno i drugie jest elementem procesu leczenia.
– Pozwoli pan, że mu opowiem swoją historię – ciągnął tamten. – Wiele lat temu cierpiałem na chorobę, która została rozpoznana jako osteoma szczęki, to znaczy nowotwór kostny w szczęce. Lekarze powiedzieli mi, że jest to praktycznie nieuleczalne. Może pan sobie wyobrazić, jak to mną wstrząsnęło.
Rozpaczliwie szukałem pomocy. Chociaż regularnie chodziłem do kościoła, nie byłem zbyt religijnym człowiekiem. Rzadko kiedy czytałem Biblię. Jednak pewnego dnia, gdy leżałem w łóżku, przyszło mi do głowy, że chciałbym poczytać Pismo Święte, poprosiłem więc żonę, by mi je przyniosła. Była zdziwiona, bo nigdy przedtem nie prosiłem o coś takiego.
Zacząłem czytać znajdując w tym pociechę i ukojenie. Nabrałem trochę nadziei i nie byłem już tak bardzo załamany. Czytałem nadal, każdego dnia trochę dłużej. Ale nie to było głównym efektem. Zacząłem zauważać, że moja choroba jakby mniej mi dokucza.
Z początku myślałem, że to tylko działanie mojej wyobraźni, potem jednak nabrałem przekonania, że zachodzi we mnie jakaś zmiana. Pewnego dnia podczas czytania Biblii doświadczyłem dziwnego uczucia wewnętrznego ciepła i wielkiego szczęścia. Trudno to opisać, dawno zresztą zrezygnowałem z prób wytłumaczenia tego uczucia.
Od tego dnia polepszenie zaczęło postępować szybciej.
Zgłosiłem się do lekarzy, którzy diagnozowali mój przypadek. Przebadali mnie dokładnie. Byli wyraźnie zdziwieni i przyznali, że mój stan się poprawił, ostrzegli jednak, że to tylko czasowa remisja. Później jednak po dalszych badaniach stwierdzono, że objawy nowotworowe ustąpiły całkowicie.
Mimo to lekarze przestrzegali mnie, że przypuszczalnie wszystko zacznie się od nowa. Nie przejąłem się tym jednak, bo w głębi serca wiedziałem, że jestem uzdrowiony.
– Ile czasu minęło od pańskiego uzdrowienia? – zapytałem.
– Czternaście lat – brzmiała odpowiedź.
Przyjrzałem się temu człowiekowi. Silny, krzepki, zdrowy, jest jedną z ważniejszych postaci w swojej branży. Zrelacjonował mi to wydarzenie w sposób rzeczowy, właściwy człowiekowi interesów.
W jego umyśle nie było śladu wątpliwości. Zaiste, jakże miałby być, skoro oznajmiono mu wyrok śmierci, a oto był żywy i pełen sił.
książka: Moc pozytywnego myślenia
autor: Norman Vincent Peale