Jesteś za prawem do aborcji, czy przeciw? Tak, czy nie? – żądają od nas odpowiedzi media, (pseudo)autorytety oraz agitatorzy obu grup.
Zaczekaj. Dlaczego miałbyś odpowiadać na pytanie, które nas tak bardzo dzieli? Przecież to jest podział pozorny i powierzchowny. Źródło problemu leży znacznie głębiej. Można wyrazić je pytaniem, które nas jednoczy. Pytanie brzmi: jak sprawić, aby każde dziecko, które przychodzi na ten świat było oczekiwane i witane z miłością?
Identycznie jest ze szczepieniami. Mają one swoich przeciwników i zwolenników od zawsze (tak!). Jedni i drudzy sypią argumentami na poparcie swoich tez. Zakładam, że jednymi i drugimi (nawet jeśli niektórzy chwilowo zagubili się w swej argumentacyjnej krucjacie), kieruje troska o dobro dzieci oraz całej ludzkości.
Dlatego chciałbym tutaj wejść głębiej w zagadnienie. Lecz wniknąć w problem głębiej nie oznacza wcale “wchodzić w szczegóły”. Szczepienia są dobre, czy złe? Ale które szczepienia? Gdzie, kogo i kiedy? To właśnie jest wchodzenie w szczegóły. I jednocześnie ślizganie się po powierzchni zagadnienia.
Co, gdy zejdziemy głębiej? Odkryjemy fakt, że szczepienia są eksperymentem naukowym. To fakt, z którym musi zgodzić się każdy rozsądny człowiek (biorąc pod uwagę historię, ilość dostępnych oraz niedostępnych danych naukowych). I to fakt, który można dostrzec nawet nie będąc ekspertem (może nawet zwłaszcza wtedy).
Kiedy przeczytałem, że ludzie tacy jak prof. Maria D. Majewska „szerzą nieprawdę odnośnie wpływu higieny na choroby wieku dziecięcego”, napisałem w komentarzu: chyba powinno być „wpływu higieny na zapadalność na choroby wieku dziecięcego”. I to w ujęciu całej populacji (ponieważ indywidualnie jest to zawsze ruletka).
Teza bowiem jest taka, że szczepienia (przynajmniej niektóre) zmniejszyły zapadalność na choroby wieku dziecięcego. Statystycznie, w ujęciu całej populacji. Nawet jeśli tak jest (a wygląda na to, że świadczą o tym fakty), czy na pewno jest to powód do fanfar?
Radość przedwczesna?
Osiemdziesiąt tysięcy ludzi na stadionie piłkarskim potrafi wiwatować po tym, jak ich drużyna zdobyła gola w piątej minucie meczu. Kto wie, jakim wynikiem zakończy się spotkanie? Może drużyna, która zdobyła tak szybko prowadzenie przegra kilkoma bramkami?
Andreas Moritz w swojej książce “Rak nie jest chorobą” podkreśla, że prawdziwe leczenie raka nie ma nic wspólnego z bezpośrednią walką z guzem. Możesz zmniejszyć guz do niewykrywalnych rozmiarów, ale jeśli nie wiesz, skąd i dlaczego się wziął, co to za sukces? Jak długo będziesz się cieszył? Zaatakowany i chwilowo zniszczony nowotwór często powraca, bardziej złośliwy. A jeśli nie powraca, na jego miejsce przychodzą inne choroby.
Kto wie, jaki wpływ na całą populację ma stłumienie zapadalności na choroby dziecięce. Czy dysponujemy danymi do porównania, jak przebiega np. odra w następujących różnych przypadkach:
-
wśród niezaszczepionych dzieci z rodzin prowadzących niehigieniczny tryb życia,
-
wśród niezaszczepionych dzieci z rodzin prowadzących higieniczny tryb życia,
-
wśród zaszczepionych dzieci z rodzin prowadzących niehigieniczny tryb życia,
-
wśród zaszczepionych dzieci z rodzin prowadzących higieniczny tryb życia?
Ważne, aby uświadomić sobie, co znaczy słowo „higiena” w tym kontekście. Czysta woda, mycie rąk? Nie tylko. Dużo więcej. „Higieniczny tryb życia” to na przykład również umiarkowany regularny ruch na świeżym powietrzu, zbilansowana dieta, minimalizacja stresu i traumatycznych przeżyć (które przecież osłabiają układ odpornościowy – co do tego w klasycznej medycynie nie ma już chyba wątpliwości, mogą być jedynie pytania jak duży wpływ na zmniejszanie odporności ma stres) itd.
Czy dysponujemy takimi danymi porównawczymi? Nie do końca. Punkt 1 mniej więcej znamy z historii, pkt. 3 i 4 z teraźniejszości, jednak pkt. 3 jest ignorowany, ponieważ zakłada się, iż bez szczepień ani rusz. A to przecież tylko hipoteza (nie mieliśmy nigdy populacji, która prowadziłaby wysoce higieniczny tryb życia i się nie szczepiła).
Gdybyśmy więc dysponowali takimi danymi porównawczymi, moglibyśmy stwierdzić – po paru pokoleniach – czy szczepionki na choroby wieku dziecięcego są najlepszym rozwiązaniem. (Dla populacji oczywiście. Bo dla jednostki – tego nikt nigdy nie wie. Statystycznie rzecz biorąc podróż samolotem jest bezpieczniejsza, niż samochodem. Ale powiedzcie to rodzinom ofiar katastrof w Lesie Kabackim, nad Lockerbie itd.)
Może okazałoby się, że prowadzenie odpowiedniego trybu życia (który moglibyśmy określić mianem higienicznego) chroni lepiej, niż szczepionka. Albo pozwala przejść chorobę z minimalnym ryzykiem powikłań.
Ktoś chętny do przeprowadzenia tego typu badań? Jakiś altruista, miliarder o złotym sercu (bo biznesu w udowodnieniu takiej hipotezy nie ma żadnego)?
Ktoś jest w stanie zaproponować, jak coś takiego można w ogóle zbadać? (Czy też danych jest zbyt wiele, a zbieranie ich zbyt pracochłonne i nauka musi się poddać, jak przy odpowiedzi na pytanie “Co było przed wielkim wybuchem?”, przyznając, że to przekracza jej możliwości i kompetencje).
Każdy wybór to ryzyko, niech więc to będzie wolny i świadomy wybór
Niezależnie od tego jakie są odpowiedzi na przed chwilą zadane pytania uważam, że musi być wolność wyboru w zakresie szczepień. W dodatku bez zastraszania i piętnowania osób unikających stosowania tych eksperymentalnych zabiegów. Mam na myśli zwłaszcza ostracyzm wobec rodziców nie szczepiących dzieci.
Medycyna zna przecież efekt nocebo. Sugerując osobom nie szczepiącym się, że poważnie zachorują, możesz zwiększać prawdopodobieństwo, że zachorują (oraz – tak! – zwiększać prawdopodobieństwo, że zachorują osoby pod ich opieką. Działa tu dokładnie ta sama zasada, wobec której lekarz podający placebo w badaniu podwójnie ślepej próby nie może wiedzieć, że podaje pastylkę z cukrem, ponieważ jego wiedza, wiara i postawa mogłyby wpłynąć negatywnie na reakcję pacjenta na placebo).
Jeden kocha, więc szczepi, inny kocha, więc nie szczepi. Tobie nic do tego, fanatyczny wyznawco swojej wiary.
Co z tego, że ciągle idziemy do przodu, skoro droga zmierza donikąd?
Pozostają jeszcze długofalowe skutki programów szczepień. Niektórzy twierdzą, że odporność wytworzona przez szczepienia nie jest tego samego rodzaju, co naturalna odporność. I przede wszystkim, że cały układ odpornościowy zbudowany dzięki szczepieniom funkcjonuje inaczej, niż ten, który odporność budował naturalną drogą.
“Powstrzymywanie chorób dziecięcych nienaturalnymi programami szczepień może powodować podwyższenie ryzyka rozwinięcia się raka”, Andreas Moritz, autor książki “Rak nie jest chorobą”.
“Jeśli natura przewidziała choroby wieku dziecięcego, to nie po to, by zrobić nam na złość, ale żeby odchorować je dla naszego dobra, w rezultacie czego nabywamy przeciwko nim naturalną odporność.”, J. Słonecki, autor “Zanim zaszczepisz dziecko”
Także – gdybyśmy tylko byli w stanie to zbadać! – mogłoby się okazać, że owszem, szczepionka zmniejsza zapadalność na daną chorobę, ale jednocześnie zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia innych schorzeń, również w dorosłym życiu.
Co by się stało, gdybyśmy uczyli dziecko chodzić ciągle z laską lub chodzikiem. Bo niby bez laski nie nauczy się stawiać kroków, może upadnie, zrobi sobie krzywdę. Dzieciak uczy się chodzić podpierając się laską/chodzikiem i w rezultacie nie potrafi obejść się bez nich.
Wiem, słaby przykład, zaledwie szkic, ale pozwala uzmysłowić sobie o co chodzi w hipotezie o naturalnej i podrobionej odporności. Ktoś badał zasadność takiej hipotezy? Ktoś dysponuje danymi?
Na razie mamy eksperyment, w dodatku niekontrolowany w tym sensie, że nie wiemy, jakie będą jego długofalowe rezultaty (zupełnie jak w przypadku GMO). Eksperyment na nas, naszych dzieciach i ich potomkach, który może dopiero pozwoli na zebranie takich danych.
Tylko… kto będzie zbierał dane mogące dowieść prawdziwości hipotez, z których nie ma pieniędzy? Już od jakiegoś czasu w niektórych badaniach klinicznych zamiast porównywać działanie leku w stosunku do placebo, porównuje się je do działania najskuteczniejszego preparatu na rynku. Bo niby nie ma sensu porównywać do “niczego”. (A nuż wyszłoby w badaniach, że to “nic” jest nie mniej skuteczne, niż testowany farmaceutyk?)
Wiemy jednak, że placebo to nie jest nic. To nieposiadająca skutków ubocznych czysta wiara, która odpowiada za około jedną trzecią wyleczeń w medycynie akademickiej. Wiara, która czasem (kiedy? jak często? w jakich okolicznościach i dlaczego? – oto są pytania, na które warto szukać odpowiedzi i wierzę, że owszem, najbardziej dalekowzroczni naukowcy już ich szukają) bywa skuteczniejsza, niż farmaceutyk, lek homeopatyczny lub nawet operacja serca. Tylko nie da się jej opatentować. I nikomu nie przynosi bezpośrednio pieniędzy.
Tak samo w przypadku szczepień: kto miałby korzyść z tego, że ludzie prowadziliby odpowiedni tryb życia, który pozwoliłby im obejść się bez (jeśli nie wszystkich, to przynajmniej wielu) szczepień?
Póki co – nie mając wszystkich danych – nazywajmy rzeczy po imieniu: szczepienie populacji jest eksperymentem naukowym. Było, jest i długo jeszcze będzie.
Oczywiście eksperymenty to fajna rzecz. Pod jednym warunkiem: że bierze się w nich udział świadomie i po wyrażeniu zgody.
P. S.
Tekst powstał z moich komentarzy pozostawionych na fejsbukowej stronie FOS (Fakty O Szczepieniach), której autor wyrażał zatroskanie ilością wprowadzających w błąd informacji, jakie prof. Maria D. Majewska przekazuje w tym wykładzie.
Przy okazji gorąco polecam grupę wortali informacyjnych Fakty O Szczepieniach. To jedna z nielicznych oaz rozsądku w internecie, dzięki czemu lektura FOS może być przyjemnością, nawet jeśli nie interesujesz się tematem szczepień.



